Zbliżało się Wielkie Święto. Największe w całej okolicy. To było Święto Generała Który Pogonił Wroga. Kilku malkontentów z przekąsem wyrażało się o generale, że co to za wróg, który tak się dał pogonić (taki tam generał postępujący ostrożnie za samoistnie uciekającym wrogiem). Zazwyczaj była defilada i strzały na wiwat. I przemówienie komendanta miejscowego garnizonu. Kilku malkontentów marudziło, że co to za garnizon! Jeden batalion i banda dekowników! A całe te hopsztosy to tylko marnotrawienie publicznych środków. Ale komendant stwierdził że idzie wojna, a on nie ma nabojów dla wojska, więc strzałów na wiwat nie będzie. Kilku malkontentów zaczęło marudzić że co to za wojna – znów pogoni wroga i nikt go nawet nie zobaczy! A poza tym – co to za święto bez wiwatów?! No to chociaż niechby sztuczne ognie?.. Fajerwerków też, bo rekwiruje. To niech chociaż przedefilują! Kilku malkontentów krzywiło się, że do reszty roztupią miejscowe bruki. Ale komendant stwierdził że defilować nie będą, bo jak przyjdzie pogonić wroga, to muszą mieć całe buty. Stanęło więc na tym, że grupa obywateli na komendę wyda stosowne okrzyki. Ale nie mogli się dogadać co do treści i głośności. Prócz tego kilku malkontentów ostentacyjnie milczało. Ostatecznie postanowiono z czcią i szacunkiem rozbiec się tłumnie na wszystkie strony…
Ale kilku malkontentów uparcie stało w miejscu…