Moja matka zwariowała. Tyleż to prozaiczne co bolesne… Permanentnie tocząca się gdzieś przy granicy wojna, tląca się i przygasająca, to znów wybuchająca z dużą siłą na potrzeby wewnętrznej propagandy – z jednej strony znieczuliła na okropieństwa. Z drugiej – zabrała mi ojca. A matce z boleści i rozpaczy coś się popsuło. Nie żebym ja był bez uczuć, ale ojca bardziej pamiętałem pamięcią wtórną, wmówioną . Wgloryfikowaną mi jako najpiękniejsza legenda. Gdybyż to się na tym skończyło… Gdyby ojciec miał w salonie swój ołtarzyk i codzienną ceremonię; czyszczenie munduru, glancowanie orderów itd. Ale matka poszła dalej. Dużo dalej. Ten mundur jadł z nami posiłki! Na specjalnym stelażu postawionym na krześle wisiał mundur i czapka, pod stołem stały buty. Matka konwersowała z nim swobodnie, opowiadała o codziennych sprawach, o moich psotach, pytała się o smak potraw rozłożonych przed nim na stole. Radziła się w różnych sprawach… Odpowiedzi zapewne słyszała, bo niejednokrotnie „rozmowa” trwała kilka godzin…
Rozumiem mechanizm wyparcia, ucieczkę w szaleństwo przed bólem po śmierci bliskiej osoby. Ale miałem kilka lat i dorastałem w domu z wariatką i nieboszczykiem. Rodzina szybko przestała nas odwiedzać, a znajomi szeptali za plecami kreśląc kółko na czole. Co dowcipniejsi koledzy pytali co tam u ojca…
Miałem już osiemnaście lat i serdecznie dość takiego życia – miasteczko nieduże, wszyscy się znają – nie sposób zadzierzgnąć jakiejkolwiek znajomości czy przyjaźni. Nie mówiąc o tym by umówić się z dziewczyną…
Któregoś razu wybuchłem. Wyrzuciłem matce wszystko o trupach w szafie, o mumiach, o braku normalnego dzieciństwa… Stała blada z przerażonymi oczami trzymając się kurczowo rękawa munduru ojca. W przypływie wściekłości chciałem go wyrzucić na śmietnik, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
W drzwiach stał jakiś mundurowy i potwierdziwszy moją tożsamość wręczył mi list. Powołanie do wojska…

Komentarze

comments