Wprawdzie już kiedyś o tym pisałem, ale znowu mi się zebrało. Zwłaszcza że pora po temu sposobna. Co i rusz spotykam się ze stworem o nazwie „uczucia religijne” Głównie w kontekście obrazy. Często przeze mnie. Usiłowałem długo dociec w czym rzecz… Kogo ja tak wielce obrażam i czym? Bo idąc tym tropem, to kiedy wyznaję wolność i otwartość, tolerancję i życzliwość to tezy Kościoła (i żeby nie było – Meczetu i Synagogi również!) wciskane mi z każdej strony przez prasę, radio i tv, oraz gorliwe sługi boże (nie mówiąc o wyznawcach) obrażają mnie również po stokroć. To, że przeczą słowom wyznawanego przez nich nauczyciela to już zupełnie inna sprawa, ale o tym pisałem i mówiłem już, aż za często (oczywiście obrażając uczucia). I obrażają moje uczucia religijne co dzień. Nienawiścią do obcych tylko dlatego że obcy, nietolerancją i chorymi uprzedzeniami względem każdej inności. Nachalną obecnością symboli religijnych. Generalnie gówno by mnie to obchodziło i niechże sobie wieszają te krzyże w każdym wychodku i schowku na miotły. Ich symbole – ich sprawa. Ale to jest bardziej znak posiadania. Zawłaszczania przestrzeni. To, że to dewaluacja świętości też inna rzecz, ale jak pisałem – nie mój symbol, nie moja sprawa. Natomiast takie namolne wystawianie przed oczy tych skrzyżowanych listewek obraża moje poczucie estetyki. A głoszone prawdy… Dopóki są w obiegu wewnętrznym i nie jestem zmuszany do nieustannego zderzania się z tezami obrażającymi poczucie jakiejkolwiek logiki i resztek rozumu – nie ma problemu. Ale kiedy jestem wciągany w te jasełka, w ten śmiertelnie serio festiwal magicznych przygód fantazy – czuję się obrażany. I teraz kiedy daję temu wyraz, kiedy protestuję przeciw zawłaszczaniu i nachalności – obrażam ich uczucia religijne. Kiedy komentuję to, co widzę z punktu widzenia ateisty zmuszonego do uczestnictwa – obrażam ich uczucia. Czyli katolicy mogą mi wszystko – mogą mnie karmić opłatkiem do zrzygu, powbijać krzyż w każde oko, nieustannie i wszędzie opowiadać swoje klechdy i ustawiać mi życie podług wskazówek jakichś mitycznych bajkowych centaurów, proroków i chodzących po wodzie czarodziejów. Ale gdy o tym powiem w ramach protestu – obrażam…

Zastanawiam się więc – czy ten wasz Jezus jest taki słaby? Że jak powiem że go nie ma, albo że nie był bogiem – to co? Moc straci? Rozpłacze się? Święta odwoła? Czy może wasza wiara jest tak słaba, że gdy zobaczy kogoś, kto jej nie podziela – upadnie?
Czy naprawdę moje słowa zmieniają coś w twojej percepcji Boga? Jeżeli tak, to znaczy, że sam przeczuwasz, że coś tu nie gra. I jesteś na dobrej drodze…

Komentarze

comments