Zastanawiam się czy to jakieś prawidło, czy skrzywienie jeno, ale zawsze gdy wspomina się stare (dobre) czasy to wychodzi na niekorzyść dzisiejszych. No, może z wyjątkiem wojny…
Mam niedaleko spory plac targowy i od lat czynię pewne obserwacje. Ale nie tylko o ten plac chodzi, bo to zjawisko notuję co sezon od lat wielu. Bom chitry i łasy. Mianowicie owoce. Głównie chodzi o czereśnie. Jedne z moich ulubionych owoców. Jest taka piękna scena w „Greku Zorbie” Kazantzakisa – ów Grek, nie mogąc sobie poradzić z napadającym go czereśniowym szałem, zakupił całe wiadro, zeżarł, porzygał się i posrał, ale od tej pory miał spokój. Mnie nie pomogło…
A czereśnie z roku na rok droższe i niespadające poniżej pewnej, dość wysokiej jak na cenę owoców krajowych kwoty. Zastanawiałem się dlaczego… Prócz tego jest ich coraz mniej. To się w sumie wiąże i tłumaczy cenę, ale w takim razie dlaczego mniej?
Pamiętam drzewa czereśni z mojego dzieciństwa – wielkie, rozłożyste, sięgające ponad dachy domów. A w dzielnicach domków czy na przedmieściach, na każdym wiejskim podwórku – czereśnia. I często niejedna! Nawet na co większym podwórku miejskim! Kiedy wdrapaliśmy się na takie drzewo – żarliśmy je prosto z gałęzi nie gorzej od stada szpaków. Można było na nim siedzieć godzinami. I jeść. Tylko co jakiś czas przekicać na inną gałąź. A smak? Słodki i cierpki aż drapiący w gardło. Gęba i ręce brudne i lepiące się od soku… I sąsiadka dająca nam dwa wiaderka, prosząca byśmy jej nazbierali, a co sobie zjemy – to na zdrowie!.. Często na furtce wisiała kartka „czereśnie – tyle za kg”. Mamy z dziećmi wracające czy idące na spacer kupowały dzieciom czereśni. Miast słodyczy. W rożku ukręconym z papieru, niesionym uważnie by nie uronić. I dzieciak ze skupieniem gryzący owoc i usiłujący wypluć upartą pestkę. No i obowiązkowo podwójne czereśnie wieszane na uszach!…
A zaraz potem biegliśmy na dalszy przegląd działek i ogrodów – tu był agrest, tam porzeczki – czarne, białe, czerwone – do wyboru… Oczywiście, można i dziś trafić. Ale trafiać trzeba! Pamięta ktoś wygląd straganu owocowego kiedyś? A smak warzyw i owoców?..
A takie jabłka – ostatnio niby coś się ruszyło, niby odbudowuje się bank gatunków czy rodzajów jabłek, ale pamiętam, że kiedyś każdy ogród miał endemiczne odmiany szczepione przez pradziadka. I smak niepowtarzalny i nieporównywalny z niczym! Ale i gatunków było bez liku! Dziś kilka rodzajów hodowanych omalże maszynowo na wielohektarowych sadach. Nawożonych, pryskanych, sztucznie barwionych i jeszcze zgoła na drzewie konserwowanych…
Zgaduję, że przyczyn jest kilka. Każde żyjące stworzenie ma jakieś z grubsza określone ramy czasowe trwania. Tak samoż i z drzewami. Te sadzone przez naszych dziadków jeszcze żyją i mogą się mieć nieźle, natomiast wcześniejsze poschły i poszły pod siekierę. A późniejsze, mogące jeszcze spokojnie owocować przez wiele lat, też po większej części padły. Bo nie ma kto wyleźć na drzewo żeby pozbierać. Bo dzieci już duże i auto na podwórku parkują a czereśnie na nie lecą i paskudzą. A wnuki leniwe, mordują wrogów ojczyzny w gry elektryczne i czipsem przekąszą prędzej niż po owoc sięgną. I nawet nie na drzewo tylko do miski sięgając. A owoce spadnięte gniją i śmierdzą a muchy się lęgną… Póki dziadek czy babcia ma jeszcze coś do powiedzenia, to niech sobie stoi, ale gdy ich zabraknie….
Ale główna przyczyna to zmiana stylu życia. Dziś mamy mieć wszystko podane i omalże przeżute. Byśmy mogli siedzieć przed telewizorem i być odbiorcą reklam. Choćby napoju o smaku czereśniowym…