Niby nic w tym dziwnego że sześciolatka dostaje w prezencie lalkę. Tyle że to była lalka zabytkowa – porcelanowa twarz z jaskrawymi oczami i ustami i ruchome kończyny. W koronkowym stroju z epoki. Wnuczka nie była zachwycona – lalka jak na dzisiejsze standardy była dość upiorna. Wróciły wspomnienia. Nie były dobre. ..
Jak nieustanny wyrzut sumienia przypominał mi się wybryk naszej paczki. Mieliśmy w klasie chłopca; może był trochę upośledzony, a może tylko chorobliwie nieśmiały – jąkał się, czerwienił, mały, chudy, z piskliwym głosem… Dzieciaki są okrutne. Dręczyliśmy go na wszystkie możliwe sposoby. Upokarzali i ośmieszali eskalując aż do tragedii. Któregoś razu znudzeni powtarzającymi się szykanami podłożyliśmy mu do piórnika petardę… Nie mieliśmy pojęcia o jej sile… Ledwo uszedł z życiem. Stracił oko, cztery palce, słuch w jednym uchu… Paradoksalnie przed konsekwencjami uratowała nas nadchodząca wojna. Nikt nie miał już głowy do wybryków, choćby największych, bandy niedorostków. Było nas siedmioro a z całej naszej grupy zostałem przy życiu tylko ja. Wszystkich zabrały burzliwe czasy tuż po wojnie. W przeciągu kilku lat znajdowano ich po kolei z raną kłutą na piersi. Mnóstwo się wtedy działo; docierał się ustrój, mściwe ręce wojennych przewin wymierzały własną sprawiedliwość. Nie bez tego że i zwykli rabusie łowili w mętnej wodzie. Tylko ja czułem że coś jest nie tak. Ale jak to wyjaśnić?
Wiele nieprzespanych nocy, kiedy przepraszałem go do łez. Kiedy nienawidziłem się za głupotę i bezduszność…
Wnuczka wiedziała że tylko ja mogę pomóc. Kiedy cokolwiek się zepsuło czy rozbiło – dziadek potrafi, chce i ma cierpliwość. Jakiś mechanizm w lalce spowodował że kończyny przestały być ruchome. Po wielu próbach dostania się do środka bez zniszczenia – odpuściłem. Musimy zawieźć ją do lalkowego doktora.
Witryna pełna starych zabawek – koników, lalek, doboszy, pajaców… każdy chromy, bezręki . Każdy kaleki. Staromodny mosiężny dzwonek u drzwi przywołujący właściciela. Chwilę rozglądałem się po pogrążonym w półmroku zakładzie – stosy korpusów, kończyn i główek… co chwila odzywająca się fałszująca pozytywka, jakaś małpka usiłująca trafić w bębenek… Jedna półka przykuła moją uwagę – była czysta i nie zagracona. Leżało na niej sześć zabawek – dwie lalki, dwa samochodziki, konik i piłka… uśmiechnąłem się – takimi samochodzikami bawili się Staś i Lolek. A ten konik to zupełnie jak Romana! A czy nie taką lalką bawiła się Władzia? Podszedłem bliżej – każda z zabawek była przybita gwoździem i opisana „Staś”, „Lolek”, „Władzia”… przeszedł mnie dreszcz. Usłyszałem kroki – poznałem go od razu – dłoń bez palców, zezujące szklane oko… Wnuczka tak się wystraszyła że upuściła swoją lalkę. Nie czekałem. Uciekałem ciągnąc ją za rękę, nie rozumiejącą ale wystraszoną tym zakładem, właścicielem i moją reakcją, poganiany śmiechem i słowami że czekał czy coś takiego…
Chyba biegliśmy już chwilę gdy zaczęło mnie kłóć w sercu. Pomyślałem o dopełniającej się klątwie i chciałem coś powiedzieć wnuczce. Przystanęliśmy, łapałem oddech gdy ona nagle zbladła, złapała się za piersi jakby nie mogła zaczerpnąć powietrza. Z pomiędzy palców wypłynęła jej krew…

Komentarze

comments