Kiedy zgrzytliwym głosem odezwie się stary budzik, z ławy w kącie warsztatu podniesie się postać koloru przydymionego drewna. I skrzypiąc jak stary parkiet, utykając i macając wokół zacznie krzątaninę usiłując rozruszać zastałe przez noc członki. Popstryka blaszaną oliwiarką wciskając sobie jej dziubek między zdrewniałe palce. Zamiast kremu.
Wszystkie zamówienia będzie robił starannie i z podziwu godnym kunsztem. Za niedużą opłatą. Bo i potrzeb nie ma dużych. A kiedy wreszcie wyjdzie ostatni klient – z ulgą obróci kartkę w drzwiach z „otwarte” na „zamknięte”.
Wtedy z uśmiechem otworzy wielką szafę, za którą kryje się spora wnęka. Pełno tu bardzo wyszukanych narzędzi. I części. Jak u szalonego protetyka – smukłe zgrabne nogi zbiegające się w kształtną, wypukłą pupę, delikatne ramiona z dłońmi misternymi jak motyle, tors z biustem o czule i precyzyjnie cyzelowanych sutkach. I głowa. Twarz o szlachetnych, pięknych rysach, o pełnych wargach, kształtnym nosku i wielkich, pustych oczach…
Będzie usiłował połączyć to w jedną całość, dopasowując skomplikowane mechanizmy pozwalające poruszać się wszystkim kończynom. Będzie sprawdzał, przypatrywał się z daleka, to znów z bliska. Będzie coś szeptał – nie wiadomo – do siebie czy do… By na koniec mruknąć zrezygnowany
– jak ten stary Gepetto to zrobił?..- po czym przetrze zmęczone oczy, zamknie szafę i pójdzie położyć się na ławie. Westchnie jeszcze tylko że „jutro na pewno się uda!..” I będzie udawał że nie widzi wydłużającego się nosa…