To był olbrzymi, ponury gmach. Wielki zapuszczony ogród, resztki ławek i jakichś altan. Większość okien wybita a drzwi i okna na parterze zabite dechami. Ale dla grupy ciekawskich kozaków po naście lat? Żadna przeszkoda!
Goniliśmy się po pustych korytarzach krzycząc i wołając by oswoić niepokój. Każde słowo niosło się echem i wykręcało jak korkociąg. Sale były spore, z wielkimi oknami, a czasem małe pokoiki zupełnie bez światła. Ze ścian wystawały różne urządzenia, których przeznaczenia nijak nie mogliśmy dociec. Jakieś uchwyty, rury, klamry, sparciałe pasy. Kiedy przeszła nam już euforia wbiegnięcia w zakazany rewir – zaczęliśmy się przyglądać. Na ścianach jakieś słowa – urywane dwu, trzysłowne zbitki bez większego sensu. Rysunki jak na ścianach jaskiń – ideogramy ludzi i pojazdów… coś jakby jedna grupa otaczała czy zapędzała do samochodów drugą. A gdzieś w kącie kilka skulonych sylwetek. Obserwujących z ukrycia… Czasem gdzieś większy fragment uproszczonej sylwetki albo twarzy z jakąś dziką ekspresją – furią czy przerażeniem?..
Zaczynało nam się już nudzić i pewnie byśmy sobie poszli, gdybym nie znalazł w jakimś ciemnym kącie dziwacznego wózka – wielkie, szprychowane koła, parciana plecionka i strzępy skórzanych pasów zwisających po bokach. Oczywiście jeżeli jest pojazd, to trzeba jeździć! Gnać! Pędzić po krętych korytarzach obijając się o ściany i spadając w salwach śmiechu na zakrętach! Właśnie usiłowałem nie spaść zjeżdżając po schodach , trzymałem się pasów i zaciskałem zęby. Wózek wyjechał na prostą i huknął w wielkie wahadłowe drzwi zrywając łańcuch zawieszony na klamkach. Stanąłem na środku mrocznej sali. I wtedy ich zobaczyłem… Wychodzili z mroku jak postacie obrazów Munka; z otwartymi do krzyku ustami i wytrzeszczonymi oczami biegającymi po niezależnych orbitach. Z rękami wyciągniętymi przed siebie jak ślepcy szeptając jeden przez drugiego „Czy już? Czy już?”…
Zdaje się że straciłem przytomność. Koledzy odwieźli mnie do szpitala, bo nie mogli się ze mną porozumieć… Od tej pory obserwuję ich wszystkich uważnie. Dopiero teraz widzę, że to było ukartowane. Dyskretnie wyrzucam pigułki i uśmiecham się do pielęgniarek. Czekam tylko na odpowiedni moment. Zadając sam sobie pytanie – czy już?..