Pracowałem przy rozbiórce. Mała uboga chatka. Drewniane ściany, drewniane sprzęty, drewniane zabawki… Rozbijałem właśnie łóżko, kiedy moją uwagę przykuły drobne literki. Część była misternie wyryta, część napisana ołówkiem. Małe ale wyraźne, wręcz kaligraficzne pismo. Czasem zakręcające się wokół jakiegoś roślinnego motywu jak spirala, czasem idące z góry na dół po słupku albo po prostu wypełniające przestrzeń od lewa do prawa. Ktoś musiał mieć wiele cierpliwości albo nic innego do roboty, tylko się wylegiwał.
Ciekawa była też treść – to była jakby nieustanna mantra – okolicznościowe pragnienia by stało się to czy tamto – na przykład „niech dziś nie pada bo Hania bierze ślub” albo „ niech przyjedzie Władek, bo drewno się kończy a babcia nie ma siły rąbać i potem choruje”. Były jeszcze (i przede wszystkim) życzenia zdrowia. Dla kogoś. Jakieś szczegółowe, dokładne opisy co ma kogo przestać boleć, co ma przestać dokuczać i ozdrowieć. Dokładnie opisane przypadki, daty wizyt u doktora i zalecenia. Jakby kartoteka zdrowia całej rodziny! Babcia, dziadek, Hania, Romuś i Władek (rodzeństwo?). I do każdego cała lawina dobrych słów, życzeń zdrowia i spełniania konkretnych poszczególnych marzeń i zamierzeń.
Za komodą leżała koperta z kilkoma starymi, czarno białymi zdjęciami. Parę portretów i jedno grupowe – kilka osób wokół łóżka… W nogach siedzi babcia i dziadek, troje starszych dzieci stoi obok. Rozpoznałem to łóżko które rozbijałem – z rzeźbionym wezgłowiem i kroniką lekarsko życzeniową. To musiało być lato, bo spod cienkiego prześcieradła widać leżącą w łóżku, poskręcaną sylwetkę przykrytego do pasa dziecka. Kalekiego nie wiadomo – czy od urodzenia, czy po jakimś wypadku. Patrzył zdrowym okiem w obiektyw, a w jednej ze zdeformowanych rączek trzymał ołówek…
zyczenia

Komentarze

comments