OPOWIEŚĆ DRUGA –
W KTÓREJ SPOTYKAMY PTAKA
Nie będę zagajał za każdym razem, co widać tu, a co widać tam, jaka jest temperatura wody i powietrza, no chyba, że będzie to ważne. Umówmy się od razu; raczej nie zbaczamy z Drogi (my, to znaczy ja i Koń albo Koń i ja, jak kto woli) bez wyraźnej przyczyny i wszystko, co się dzieje, kogo spotykamy i co spotykamy, dzieje się bezpośrednio blisko Drogi.
Prawdę mówiąc, wziąłem go za Człowieka. Siedział w kucki na wapiennej skałce, obejmując kolana ramionami. Podjechaliśmy bliżej. Podniósł się i podszedł do nas. Pomachał ręką na powitanie i oznajmił:
– Jestem Ptak.
– Rycerz – odpowiedziałem i zszedłem z Konia, bo to niezbyt elegancko rozmawiać z siodła. Patrzyłem zaciekawiony na Ptaka. Uśmiechał się zadowolony z mego nie ukrywanego zdziwienia.
Był dumny. Z tego, że jest Ptakiem.
– No dobrze, Ptaku – zapytałem delikatnie – ale po czym poznać, że nim jesteś?
– Po tym, że mówię, że jestem Ptakiem. –
Faktycznie! Jak się tak zastanowić, to przecież taki na przykład rycerz nie musi nosić zbroi i miecza. Wystarczy, że ma to w sobie. Nieraz nawet nie wie, a jest rycerzem. Tak mogło być i z nim. Wcale nie musi tego, że jest ptakiem, od razu uzewnętrzniać skrzydłami, piórami i dziobem.
– A powiedz mi, Ptaku, jak ty latasz?
Tu Ptak trochę się zasępił i powiedział:
– No, bądźmy realistami. – pomilczał chwilę i dodał:
– Jestem Kiwi Nielot. –
Koń parsknął i pogrzebał kopytem. Wiedziałem, że mu się to nie spodobało. Powiedziałem więc Ptakowi:
– Musimy iść, jesteśmy w Drodze. Żegnaj Ptaku, życzę ci szczęścia. –
Gdy odjechaliśmy kawałek, Koń się odezwał:
– Dla mnie równie dobrze mógł być Rybą, a nie pływał, bo był wędzony. –
– Oj Koniu, a czy ty mógłbyś być Pegazem? –
– Ba! – zakrzyknął Koń i poczułem łopot skrzydeł.
Przez moment szybowaliśmy. Widziałem zazdrosny wzrok Ptaka. Ach ten Koń! Zawsze taki bezkompromisowy i gwałtowny. Ale powiedz, czy można mieć pretensje do natury, że się jest rudym, czy wysokim? Jednemu dostała się wyobraźnia, drugiemu skrzydła…
OPOWIEŚĆ TRZECIA –
SPOTYKAMY INDIANINA
Szedł w przeciwnym kierunku niż my. Wyglądem przypominał Indianina, ale bez przesady. Bez kaskady piór zamordowanych ptaków, bez pęków zębów powybijanych niedźwiedziom, czy wilczych paznokci. Dlatego widać było, że jest to Prawdziwy Indianin. Pozdrowił nas, podnosząc dłoń. Pozdrowiliśmy i my jego. Zeskoczyłem.
– I co słychać, Indianinie? – zapytałem stereotypowo i zaraz tego pożałowałem. Indianin odparł:
– Słychać wszystko. A co konkretnie chciałbyś usłyszeć? Trawę? Drzewa? Wodę?
Wiatr? –
Tak. Zrobiło mi się głupio. Jeśli się nie ma nic do powiedzenia, lepiej milczeć i zostawić głos tym, którzy mają. I słuchać. Trawy. Drzew. Wody. Wiatru.
No… – bąkałem, chcąc jakoś wybrnąć
Może coś ciekawego? –
– Aa! – uśmiechnął się Indianin, trochę rozbawiony moim zmieszaniem.
– Co robisz aktualnie?- przyszedł mi w sukurs Koń.
– Poluję na Bizona. –
Koń łypnął na niego złym okiem.
– A Bizon wie? –
– Tak – odparł Indianin, po czym zamknął oczy i zmarszczył czoło, jakby czegoś szukał w pamięci. Nagle rozjaśnił się i rzekł:
– Jest! Już myślałem, że go zgubiłem. Jest w tym wąwozie obok góry… Już go
doganiam –
– A jak już go dogonisz, to co?- napastliwie zapytał Koń.
– Jak to co?- zdziwił się Indianin. – Powiem mu, że jest upolowany! –
Zaśmiałem się w duchu z Konia: “Ty Ośle, przecież to jest Prawdziwy Indianin!”. Ale nie powiedziałem tego na głos. Koń i tak poczuł. Indianin rzucił mimochodem:
– Przydałoby się trochę kolorów – i zaśmiał się głośno i wesoło.
Całe stado ptaków, motyli, ważek i kwiatów rozfrunęło się wokół i rozproszyło. Faktycznie. Teraz widziałem, jak było ich brak dotychczas.
– Idę pogalopować – oznajmił Indianin.
– Dobrze, ale gdzie twoja preria?- znów czepił się Koń.
Indianin wyprostował się, spojrzał na Konia i uśmiechnął się lekko. Po chwili odparł:
– Preria jest we mnie –
Koń zbaraniał. Gdy wrócił do swojej postaci ruszyliśmy w drogę. Usłyszeliśmy jeszcze z daleka, jak przetaczał się grzmot. Pewnie nasz spotkaniec doszedł do wniosku, że potrzebna jest Burza. Bo to był Prawdziwy Indianin.