Dostałem na czterdzieste urodziny (tak, miałem kiedyś tyle lat) piękne, stare lampowe radio. Jeden z pierwszych powojennych produktów NRD w tej materii. O pięknej nazwie Josif Stalin. Owo radio, po bliznach było poznać, że swoje już przeszło. Miało kilka mankamentów – nie świeciło magiczne oko i ciężko było (brak wiedzy) dopasować antenę do konkretnych fal. Oczywiście była podświetlana skala z tak egzotycznymi miastami jak Buenos Aires czy Kapsztad. Ale przez tyle czasu, a zwłaszcza po zmianie częstotliwości wszystko się zmieniło. Ale przede wszystkim było piękne – np. białe masywne gały i białe zęby klawiszy różnych funkcji, które po naciśnięciu wydają dźwięk łamanych kości. Miał jeszcze jedną cudowną przypadłość. Mianowicie nie działające porkętło zmiany stacji powodowało, że radio samo z siebie wędrowało przez wszystkie dostępne stacje. Powoli wyłaniało z szumów i trzasków coraz wyraźniejsze głosy – to mogła być muzyka, którą za chwilę prezenter opisywał po węgiersku, żeby za moment wylądować u muezzina w Islamabadzie, uciec w szum by znaleźć Radio Fairbanks z Alaski, zaraz potem Bratysława, Tel Aviv, czy zgoła Radio Senegal…
Mieliśmy wtedy malutkie mieszkanie i ten zacny sprzęt spełniał trzy funkcje naraz – świecił, grał i ogrzewał. Później, po licznych przeprowadzkach stał długi czas czekając na lepszy obrót spraw. I właśnie przyszedł. Ten lepszy obrót. Poszukałem w necie ogłoszeń o naprawie starych, lampowych radioodbiorników. Jako że się zupełnie na tym nie znam – argumentem była odległość. Znalazłem, a nie było zbyt wielu ofert do 100 km, czyli w okolicy.
Dobczyce – magiczna miejscowość u podnóża gór. Kręta droga (pod górę) przez senne miasteczko, mapa powoli się kończy i oto wreszcie…
Starszy, siwy pan i pomieszczenie zastawione radiami… a większość starsza ode mnie i wszystkie działają! Fantazyjne kształty, linie i zdobnictwo z czasów fine de siecle’u, jak samochody i gadżety z tych czasów. Jak radio Herkulesa Poirot. A każdy ma swoją historię. Albo małe. kolorowe jak papużki tranzystorki. Mistrz spojrzawszy na radio od razu zaczął opowieść o tym modelu. Bo okazuje się, że te białe gałki i klawisze (bo inne mają czarne albo bure) są nawiązaniem do nazwy! Generalissimus Józef Stalin nosił biały mundur, a Niemcy z NRD bardzo się starali…
Mistrz widząc nasz zachwyt konfidencjonalnym gestem zaprosił nas do sąsiedniego pokoju. Cała ściana w tajemniczych aparatach, pełnych gałek, porkęteł, klawiszy, skal i zegarów. Jak w starym filmie S.F. Zabytkowe radiostacje szpiegowskie nasłuchowo zakłócające…
Teraz Józio stoi u mnie w pokoju na honorowym miejscu. Magiczne, zielone oko świeci, ciepły głęboki głos lampowego radia gada coś w nieznanym języku. Jest ciemno, tylko od jego lamp na ścianie żółta, pajęcza siatka. Radio Manila i poranek na Filipinach…
Za sztukę, wiedzę i pasję powinno się płacić, ale cena była zaskakująco niska. Jak na zakres prac, części i efekt końcowy. No i serce włożone w przywrócenie go do życia!
Być może u kogoś z was drzemie taki stary odbiornik i tylko czeka na drugą młodość. Zróbcie sobie prezent – sprawcie sobie tą odrobinę magii. Wyłączcie telewizor, komputer i światło, otwórzcie wino i tajemnie okno na świat. Niech zagada w obcym języku. I zamruga zielonym okiem…