… czy można? Nie bądź śmieszny… Wchodź, schroń się przed deszczem, albo słońcem. Obojętne… Biletów nie trzeba. Nie pytasz kiedy odjazd?… Dzięki… Skąd ja się tu?… Tak w szczerym polu, z dala od dróg i tras?.. To było dawno. Kiedyś znałem całe miasto! Wiedziałem dokładnie gdzie jaki krawężnik, nawierzchnia, kiedy z fabryki wychodzą robotnicy a gdzie wysiadają dzieciaki… Czasem jeździłem na nocnej linii – tam się można było napatrzeć! Nie zawsze było miło. Ekipa sprzątająca miała sporo roboty… I tak jeździłem wiele lat – na różnych liniach, z czasem coraz dłuższych, bo miasto coraz większe. Musiałem nadrabiać z całych sił, żeby się wyrobić z rozkładem, bo wymagania też rosły…
A jak mi strzelił wał, kiedy mnie ściągnęli z trasy, ze środka miasta do bazy… Ciągnęli na metalowym drągu, trąbiąc jakby mało było jeszcze upokorzenia… Tego się w sumie spodziewałem; w końcu musiało to nastąpić – na placu stał szereg nowiutkich, prosto z fabryki… Jeszcze miały folię na siedzeniach. A ja byłem ostatni tego typu. Nawet nie mieli do mnie części. Miałem iść na złom ale zgłosił się plantator, dawał tyle samo a zachodu mniej… Tu mnie przyciągnął… Ostatni przystanek. Robiłem za magazyn łopat i motyk. Za szatnię. Czasem ktoś się przespał. Plantacja też zdechła… A ja jestem. Czasem umawiali się tu młodzi z pobliskiej osady, ale wszyscy wyjechali do miasta… I tak stoję… Nie nie! Wcale się nie przejaśnia! Nie idź jeszcze….

Komentarze

comments