Zastanawiam się, czy to jest taki imperatyw kategoryczny? Taki kompulsywny odruch, który każe napierdalać sztampowymi życzeniami czy kto chce czy nie chce, bo inaczej go Matka Boska opluje? Taka lista działań obowiązkowych – umyć okna dla Jezuska, narobić tonę żarcia jakby to było święto brzucha, zaprosić i pokłócić się z rodziną oraz wysłać pincet kretyńskich, takich samych filmików? Te filmiki – wesołkowate, brokatowe, lukrowe do zrzygu, nie mające nic wspólnego z istotą i genezą tego święta. I obowiązkowo jeszcze głupsza rymowanka…

Jestem w stanie zrozumieć, (chcę wierzyć) że u ludzi głęboko wierzących ten odruch jest szczery. Że mają w tym czasie same podniosłe i szlachetne myśli i radość ich rozpiera. I chcieliby się tą radością podzielić ze wszystkimi. A zwłaszcza z tymi, których cenią, lubią czy kochają. Ale jeżeli wysyła z opcji „wyślij do wielu” z listy majlingowej ten sam idiotfilmik, to jest to zaprzeczenie. To jest to odfajkowany obowiązek, który właśnie przestał być dobrym, szczerym odruchem. W tej sytuacji wolałbym kilka nieporadnych, serdecznych słów. Bo wiem, że są dokładnie od niego i tylko do mnie.
I można się zajebać tłumaczeniem czy proszeniem – inteligentni na codzień ludzie nagle dostają zaćmy i w amoku napierdalają do wszystkich jednym zestawem, tym samym co roku. I niby rozumieją, że ja niekoniecznie jestem chrześcijaninem, że żadnych ich świąt nie obchodzę i alergicznie reaguję na próby indoktrynacji. Ale nijak to się nie przekłada na rzeczywistość. Tresura kościelno społeczna silniejsza.
A teraz wyobraźmy sobie, że istnieje Wielki Kościół Świętej Kupy. A wyznawcy w świętym zapale misyjnym i niesienia dobrej nowiny w czas Wielkiej Defekacji radośnie smarują wszystkich gównem.
I tak co roku. Po dwa razy…

 

Komentarze

comments