Miałem w szkole kolegę który przepadał za bananami. Słowo przepadał nie oddaje całej pasji z którą podchodził do tych owoców. Znał wszystkie gatunki, rodzaje, smaki i kraje pochodzenia. I pożerał nieprawdopodobne ich ilości. Ale nigdy łapczywie – on te banany właściwie kochał, więc odprawiał całe misterium. Najpierw wodził palcem po krawędziach skórki, później zastanawiał się chwilę z której strony zacząć Jak już zdecydował – odcinał końcówkę, obierał powoli tylko tyle ile miał ugryźć i smakował długo każdy kęs. Często jeszcze zdzierał resztki miąższu ze skórek……
Jego obsesyjna miłość do bananów zaowocowała w końcu tym, że postanowił zostać bananowcem. Godzinami stał z ramionami wyciągniętymi w górę, z rozcapierzonymi palcami kołysząc się czasem na wietrze. Najbardziej na świecie pragnął wygenerować z siebie kiść pięknych żółtych bananów. Z czasem spuścił trochę z tonu i marzył o chociaż jednym, małym bananku….
Nie udało mu się nikogo nabrać że jest bananowcem i stałby tak nie wiadomo jeszcze ile, gdyby ktoś w przypływie dobroci nie poczęstował go likierem bananowym. Olśniony smakiem i formą wypił tego całą wielką flachę. Następnie porzygał się od nadmiaru alkoholu i słodkości i dostał straszliwego kaca.
Od tej pory nie je bananów, nie pije bananówki, nie udaje bananowca. A na pytanie kim chciałby zostać jak dorośnie – odpowiadał – kacem.