Król spoglądał na mnie uważnie. Z lekką ironią. Był pewien. Był pewien zwycięstwa. Był Królem. Zimne oczy z pozornie dobrodusznego, brodatego oblicza. W nieco więcej niż średnim wieku, gdy ciało traci już tą elastyczność i zwinność ale zyskuje siłę, wytrzymałość i, co najważniejsze – doświadczenie. Doświadczenie że cel – środki i że trupy nie sądzą zwycięzców. Tego właśnie bał się ten młody walet przede mną, w rozłożonych kartach wista.
Stał przerażony, kupa drżącego mięsa. Drżał nawet ten zalotny wąsik którym dawały się czarować znudzone damy, zanim przyszpiliły go do kolekcji. Żebyż to jeszcze zęby odsłaniał, jak pies zapędzony w kąt z podwiniętym ogonem; na wpół skamle, na wpół warczy i choćby dla własnego pocieszenia zęby szczerzy. Cholerny dupek. Dlatego właśnie dupkiem jest i dupkiem pozostanie. Zdawałem sobie sprawę z tego że jestem niesprawiedliwy. Został wkomponowany w hierarchię na danej wysokości i trudno wymagać od niego czegoś więcej.
Król właściwie nie patrzył już nawet na tego nieszczęsnego waleta. To było już tak oczywiste że nie zaprzątał sobie głowy. Patrzył na mnie. Czekał. Odczuwałem irracjonalny niepokój. Czekał aż zrozumiem. Aż zorientuję się że moja talia została już potasowana, że za chwilę mnie wyciągną… Przeciw komu rzucą? Kim będę w hierarchii?.. Asem bijącym wszystko bez chwili refleksji, czy spokojnym, pewnym siebie królem? Czy dupkiem gromiącym płotki, a drżącym przed każdą wyższą szarżą? Zacząłem się bać.
Nerwowo poprawiłem wąsik…