Ta kwiaciarnia nazywała się ”Mały Książe”. Sprzedawali głównie róże. Ciekawe nawiązanie, choć tak dosłowne że aż banalne. A że zbliżały się urodziny Ukochanej – postanowiłem zorientować się choćby w rodzajach, cenach i możliwościach. Tak dawno nie kupowałem kwiatów… Diaboliczna sprzedawczyni wypytywała o gusta osoby, wiek itd. Bardzo chciała być pomocna. Właściwie urodziny były za tydzień, więc jeśli w ogóle miałem coś kupić, to raczej coś trwalszego. Akurat zobaczyłem piękną, choć nierozkwitłą jeszcze różę w doniczce. Miała pół metra wysokości, wielkie kolce i krwistą purpurę przebijającą przez zieleń pąka. Zupełnie jak stringi przez obcisłe spodnie. Wampiryczna kwiaciarka uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– To się raczej nie nadaje na prezent dla ukochanej…-
-O! A to dlaczego?- zdziwiłem się
-Bo to… Bo to jest żeńska odmiana! –
-To róża ma płeć?-
-Pan ma płeć, róża ma płeć, zwłaszcza ta! Taka odmiana! –
Zaciekawiło mnie to. Koniecznie chciałem wiedzieć czym się różnią róże męskie od żeńskich ale okazało się że ja, jako mężczyzna powinienem mieć właśnie różę żeńską i odwrotnie. Ale odwrotnie nie było. Znaczy męskie wyszły. Trudno. Dowiedziałem się tylko, że żeńska (moja) nazywa się „Zemsta Róży”. Męska (dla kobiet) to „Obietnica Księcia”. Kupiłem ją bardziej ze snobizmu i ze względu na kwiaciarkę niż z potrzeby posiadania kwiatu doniczkowego. Wampirzyca oblizała dwuznacznie wargi i rzuciła z gardłowym śmiechem
– Będzie Pan zadowolony!…-
Nie rozumiałem. Zachowywała się jakby nie sprzedawała róży, tylko… I jeszcze zalecenie na koniec żeby jej nie podlewać! To niby jak?! Czym ona żyje?
– Zachwytem! Niech ją pan podziwia! Wącha, głaszcze! ..-
No tak, ponoć to żeńska odmiana. Rady kwiaciarki wampirki uznałem za dobry dowcip.
Ustawiłem ją na środku ławy – dostęp do światła, centrum uwagi (żeńska odmiana). Krzątałem się ze zwykłymi czynnościami, ale spojrzenie co chwilę uciekało w stronę róży. Stała wysmukła, zgrabna, nie za wysoka, z kształtną główką stulonego pąka… W końcu podszedłem i zacząłem się przyglądać z bliska. Powąchałem – wątła smużka zapachu przesączała się przez ściśnięte płatki. Dotknąłem kolca – był tak ostry, że momentalnie przebił skórę i na czubku została kropla, powisiała chwilę na kolcu i spadła na ziemię w doniczce. I nagle róża drgnęła, delikatnie uchyliła płatki – były piękne – purpurowe, mięsiste… Oszołomił mnie mocny zapach – ciężki ,słodki… Zachwycający! Nie wiem, czy chciałem się czegoś przytrzymać, czy przyciągnąć różę do siebie… Złapałem za łodygę całą dłonią i ścisnąłem. Krzyknąłem z bólu, ale nie otwarłem zaciśniętej pięści… Róża otwierała się powoli coraz szerzej. Im bliżej środka kwiatu, tym płatki były delikatniejsze – różowe, z purpurowymi żyłkami a zapach był tak intensywny, że zaczęło mi wirować w głowie. Stałem pochylony nad cudnym kwiatem obserwując grę kolorów, ze srebrną kroplą wilgoci po środku i odurzając się zapachem. Czułem wbite w dłoń kolce i wzbierającą falę rozkoszy…
Kiedy zmieniłem bieliznę i opatrzyłem dłoń – nie wiedziałem – śmiać się, wstydzić czy oburzać… Właściwie przeszedłem przez te wszystkie fazy, a przy ostatniej… Czy to chcąc wyrwać, czy tylko pogrozić – chwyciłem mocno za łodygę, dłoń zacisnęła się jakby sama a róża rozchyliła kwiat – założyłbym się – z westchnieniem i znów z falą gęstego zapachu, krew cieknąca po łodydze i eksplozja….
Sprawy potoczyły się dość szybko; na pełen troski telefon od ukochanej, odebrany z trudem poranionymi dłońmi, kazałem jej iść do diabła. Ani nie była tak piękna, ani tak nie pachniała. Jak Róża. I gówno mnie obchodziło, co sobie ktoś pomyśli i jak się to nazywa. Wprawdzie każde zbliżenie się (nie wiem jak to nazwać) do Róży okupowałem nowymi skaleczeniami (miałem już nie gojące się dziury- rany w ranach) ale to, co dostawałem w zamian nie równało się z niczym, czego doświadczyłem do tej pory. Przypomniałem sobie jak przez mgłę dalekiego znajomego z obandażowanymi dłońmi i nieobecnym spojrzeniem, na temat którego krążyły plotki i dowcipy. Ponoć zmarł czy popełnił… Nie interesowało mnie to wcale! Gdyby nawet to była prawda – teraz go rozumiałem. Na samą myśl o tym, że mógłbym się rozstać z moją Różą – podbiegłem i przytuliłem się… Mocno…
Alarm odezwał się chyba za późno. Byłem już tak słaby, że nie mogłem nic. Jadłem rzadko, a ilość krwi, którą dawałem Róży… Kiedy dłonie pokryły się grubym zakrzepłym strupem- ocierałem o kolce przedramiona, a później , by nie zmieniać co chwilę bielizny – w ogóle zrezygnowałem z odzieży i ocierałem się dowolną częścią ciała. Jedynym sposobem na zagłuszenie bólu była rozkosz jaką dawała mi Róża.
Alarm odezwał się za późno – któregoś razu, kiedy powoli dochodziłem do siebie i wracało mi widzenie, zobaczyłem jak moja Róża przemienia się w cudowną kobietę – wysmukłe nogi w pończochach, krótka wąska spódniczka, kolczaste bransolety i purpurowy gorset. I diaboliczny makijaż. Była dojmująco piękna. Stała tak nade mną (wtedy po raz ostatni zobaczyłem rozchylającą się różę).
I odeszła stukając obcasami…
Powoli poczołgałem się w stronę okna. Cóż warte jest życie bez Róży…