Nie pamiętam już, jak się do mnie dobrał. Agenci mają swoje sposoby; przyjaciele przyjaciół, baza danych z wypożyczalni CD, zresztą, czy ja wiem? Nie jestem agentem…. Dzwonił do mnie parę razy, powoływał się na różne znajomości, aż wreszcie uległem… Obiecałem sobie tylko wielkie piwo po tym jak go szybko spławię. Tym bardziej, że męczył mnie kac.
Siedział przede mną facet wielki jak góra, o fizjonomii mordercy i absolutnie odwrotnej prezencji – elegancki, pachnący, ogolony. Zapewne najwięcej sukcesów miał wśród kobiet. A jak zaczął jeszcze buczeć tym przepastnym barytonem, modulując barwę i natężenie… Profesjonalizm bił z każdego elementu – ze złotego, firmowego pióra, z eleganckiej teczki, z góry papierów którą wysypał sortując, żonglując, podtykając mi pod nos coraz to inne dane i zestawienia. Zniżał głos i odsuwał się mówiąc o należnościach, grzmiał i ostrzegał przed nieuczciwymi praktykami konkurencji, przybliżał się i mrucząc konfidencjonalnie opowiadał o korzyściach…
Przez długą chwilę usiłowałem zebrać wszystkie rozproszone dane w jeden spójny pakiet. Prawdę mówiąc męczył mnie kac, i to ta paskudna odmiana, kiedy jesteś jeszcze w trakcie przypominania sobie wczorajszych wyczynów i najchętniej zabiłbyś się swoją pięścią, gdyby głowa bolała choć trochę mniej…
– widzę że pan się zastanawia, no no, to znaczy że rozumie pan powagę i możliwości jakie daje panu polisa. Szczególnie ta polisa… Rozumiem, że poważnie myśli pan o swojej przyszłości…..-
Nie byłem w stanie dalej słuchać jego profesjonalnego bełkotu. Tym bardziej że nie wiedziałem czy nie kpi sobie przyglądając mi się uważnie i z uznaniem mówiąc o moim poważnym stosunku do życia i własnej przyszłości. Coś tam bulgotał, mruczał, błyskał zębami i złotym piórem. Naraz zamilkł, pochylił się i uniósł palec usiłując skupić moją uwagę. Pewnie ma dla mnie jakąś specjalną ofertę…
– … dla pana coś specjalnego… – zawiesił na chwilę głos i ruchem prestidigitatora wyjął spod stosu papierów plik zszytych kartek. Zupełnie jakby miał to już przygotowane i tylko czekał na odpowiedni moment.
Zazwyczaj wszystkie tego rodzaju umowy są tak skonstruowane że najpierw jest lista korzyści a później gdzieś na samym końcu, często drobnym druczkiem wszelkie opłaty, należności i obostrzenia. Ta umowa była inna. Najpierw podana była kwota.
– … ile?! – dopytywałem się kładąc liczbę którą widziałem na karb kac omamów.
– … ścia miesięcznie. –
– ile?!?!. – dopytywałem się kładąc liczbę którą usłyszałem na karb kac omamów.
– …ścia miesięcznie… – niewzruszenie odpowiadał agent, rad z wrażenia ale też jakby zupełnie nie zainteresowany dalszymi namowami. Połknąłem haczyk…
Za jakieś śmieszne pieniądze raz na miesiąc dostawałem ubezpieczenia, opieki, korzyści które ciągnęły się przez parę kartek. Znalazłem nawet coś, co wydawało mi się żartem ale upewniwszy się parę razy (gmerał coś w notebooku i wymrukiwał potwierdzenia na odczepne) zacząłem wertować uważniej. Otóż była tam okoliczność na wypadek chorób potytoniowych, wenerycznych, przypadłości gastrycznych i … kaca! Że… nie do wiary! Że jakbym tak miał kaca, to mi odszkodowanie płacą! Nie!.. Kac mnie pewnie tak męczy że podsuwa mi jakieś niedorzeczności! Mam się tylko zobowiązać że nie będę pił, palił i przygód szukał. Ze szczególnym naciskiem na przygody z kobietami. Chytrze! Jeżeli zobowiążę się do niespożywania, a będę miał kaca – znaczy nie dotrzymałem warunków umowy więc i oni są zwolnieni ze zobowiązań.
– To nie tak! – oponował agent gdy podzieliłem się swoimi wątpliwościami – po pierwsze; to kwestia zaufania, po drugie; roztaczamy nad panem dyskretną, specjalistyczną opiekę… –
Wybuchnąłem śmiechem. Że niby co? Ochroniarza mi przydzielą?… Bzdury… Nie zastanawiałem się długo. Agent wprawdzie usiłował mnie jeszcze ostrzegać przed nierozwiązywalnością takiej umowy, ale zbyłem go machnięciem – nie ma takiej umowy której sprytny papuga nie rozwiąże, a poza tym – za …ścia miesięcznie? Niech tam!
Po serii zamaszystych podpisów agent zmiażdżył mi dłoń w uścisku i dodał z kamienną miną
– Umowa działa od tej chwili. Tego nie ma napisane, ale ta polisa gwarantuje panu również zbawienie. Mam nadzieję że to panu pasuje?..–
Skinąłem głową z poważną miną z najwyższym trudem opanowując śmiech. Dość że frajer, to jeszcze szalony!..
O wielkim, zimnym piwie marzyłem odkąd tu wszedłem. Czekałem aż opadnie piana i celebrowałem zapalanie papierosa. Parsknąłem śmiechem na przypomnienie polisy. Zapalniczka coś nie bardzo chciała zapalić , ale tymczasem opadła piana, tylko że … W żaden sposób nie mogłem podnieść kufla! Jakby się przykleił! Szarpałem chwilę, stukałem – nic! Poszedłem po rurkę. Ciągnąłem jak kompresor – nic! Nie mogąc wyjść ze zdumienia i irytacji zapaliłem papierosa. Już miałem się sztachnąć gdy dostałem takiego plaskacza w gębę że spadłem pod stolik. Chwilę zbierałem myśli. W głowie mi huczało, pół twarzy płonęło… Wychyliłem się ostrożnie nad blat…. Po przeciwnej stronie siedziały dwa olbrzymie anioły o twarzach agentów ubezpieczeniowych…
dedykowane Markowi Wolnemu. Na zdjęciu również On.