Nikt go we wsi nie traktował poważnie, ale też i nikt się z niego nie śmiał. Z jego ptasiego nosa, rozczochranej jak u pisklaka głowy schowanej w ramionach i chudych nóg. Może trochę się go bali? Może łażąc po polach i łąkach za dużo widział? Może siedząc w zaroślach czy na skraju lasu znał wszystkie tajemne ścieżki mieszkańców wsi?.. A może to ten wielki kruk co stale nad nim krążył, a gdy tylko ktoś się zbyt gwałtownie obok niego poruszał, to pikował mu nad głową że nie wiadomo – straszy czy atakuje…
A Staszek Ptaszek zbierał wszystkie wypadłe pisklęta, wszystkie połamańce, kaleki i nieodlotki. Leczył, hołubił, ćwierkał w ptasich językach. Wyprowadzał je później na spacer na łąki a kilku chłopów się zarzekało że widzieli jak niosły go w powietrzu na specjalnej uprzęży.
Co do tej tragedii to nic pewnego nie wiadomo – można się tylko domyślać… Któregoś razu znaleziono we dworze zamordowanego dziedzica i całą jego rodzinę. Wyglądali makabrycznie – twarzy nie można było rozpoznać wcale – mnóstwo małych ranek, wykłute oczy, poszarpana skóra, kilka głębszych dziur. I rozbite klatki na ptaki – dziedzic miał całą kolekcję… poza tym nic nie zginęło.
Komisarze aż ze stolicy łamali sobie głowy, ale ludzie swoje wiedzieli… W tym dniu widziano Staszka Ptaszka jak sunął nad łąką w napowietrznej lektyce a chmura ptaków nad nim skrzyła się tym razem dziwnie kolorowo…