Nie będę tłumaczył spraw ani dolewał oliwy do ogniska. Bo gałęzi naniesione, pniaków naskładane i narąbane bierwion. Stos można by taki zrobić, że Panu pięty przysmoli. Może by się ocknął. Może by się zastanowił i doszedł do wniosku, że słowa „idźcie i czyńcie sobie ziemie poddaną” były na wyrost. Bo nie czyni się takich propozycji idiotom. Tak jak małpie brzytwy się nie daje…
Pośród wielu różnych zajęć w moim pokręconym życiu, czas jakiś pracowałem w firmie pielęgnacji zieleni. Głównie wycinaliśmy drzewa. Na początku była chwila chorej fascynacji nieodwracalnym, chwila satysfakcji dokonania rzeczy „wielkiej” – czyli proporcje między nami a ścinanym drzewem. Minęło szybko i zaczęła narastać gorycz i żal. Po tygodniu byłem chory z emocji, kiedy piła wrzynała się w pień. Byłem sobie w stanie racjonalnie wytłumaczyć usunięcie drzewa zagrażającego życiu lub zdrowiu. Ale wycinaliśmy na załatwiane psim swędem pozwolenia drzewa zdrowe. Na drewno, na opał albo „bo cieniuje w sypialni”. Albo bo podjazd do garażu a żona się nie mieści i już drugi raz zarysowała… Decydującym momentem było drzewo w którego gałęziach znaleźliśmy rozbite gniazdo. I kilka piskląt. Nie przeżyły. A rodzice jeszcze długo krążyli nam nad głowami. Nie czekałem do fajrantu….
Nie jestem oczadziałym ekologiem, rozumiem frustrację właściciela działki który albo za późno się zorientował i zasadzony patyczek wybujał pod niebo, albo zmienił plany, albo zgoła nabył z tym dobrodziejstwem i nie może drzewa tknąć. Powinna być, jakkolwiek regulowana, to jednak większa swoboda. Bo to, co było, to pozór dla którego rozpętała się ta hekatomba… Jestem gotów postawić wiele, że ta ustawa była zamówiona przez lobby developerskie. Gdzie czekano tylko na koniec vacatio legis i pięć po dwunastej ruszyła horda z piłami. Gdzie ku zdumieniu i niezrozumieniu normalnych ludzi zaczęto golić skwery, parki, łąki i różne zalesione miejsca… Tym bardziej paranoicznie jawi się to w sytuacji alarmu smogowego. Jeżeli ten zestaw działań pozornych, przeciwnych i zaniechań nie otwiera ludziom oczu, że w tej materii mimo gromkich zapewnień, ta władza jest gorsza nawet niż poprzednia, to już im nic nie otworzy…
To wygląda, jakby ludzie brali odwet, jakby chcieli na zapas naciąć, narąbać, naharatać póki można. W przeczuciu że zaraz to się skończy. Że ktoś w końcu otrzeźwieje albo presja ludzi będzie tak wielka że nawet car się ogarnie i wycofa… Ale póki co – rżniemy!
Pamiętam też przerażające zdjęcia w reportażu z jednego z miast byłego ZSRR, gdzie w trakcie formujących się z bólem nowych porządków, sił i granic oblegano jedno duże miasto. Zdobywający mieli tyle sił, by go jedynie odciąć. W trakcie zimy wycięto literalnie wszystkie drzewa w mieście na opał. Ławki i inną infrastrukturę parkową też. Przez jedną zimę pozbawiono całe miasto wszystkiej zieleni…Wiosną było tak upiornie że trudno opisać. ..
I teraz słyszę jęk pił zza okna. Wychodzę na balkon – w kąciku skweru na którym nic nie ma prawa powstać, ani też nic nie ma w planie – stoi sobie kilka drzew. Skupione w ciasnej grupce, nie wadzą ani nie zagrażają nikomu. Same się wysiały, podtrzymują się nawzajem przy wietrze, zasłaniają domy od ulicy i bronią przed smrodem i hałasem. Czy mam pisać ile przynoszą radości ludziom i ptakom? Właśnie padły…
Pośród wielu różnych zajęć w moim pokręconym życiu, czas jakiś pracowałem jako cieć. Któregoś razu miałem posprzątać maleńki ogródeczek na tyłach. Otoczony wielkim murem, z boku stał śmietnik, na środku trzepak a gdzie tylko się dało, miejscowi emeryci pielęgnowali cokolwiek było i chciało w tym zacienionym skrawku urosnąć. Zobaczyłem młode drzewko, które miast pomocniczego palika było podparte o kuli…